Wróciłam. Gdzie byłam? Co robiłam? Moją nieobecność usprawiedliwiam dziwnym ciągiem przyczynowo skutkowym, który zmiażdżyłby okrutnie,najlepszy i najbardziej pokręcony scenariusz „Trudnych Spraw” i „Dlaczego ja”. Sporo się działo od mojego ostatniego wpisu. Niezręcznie było mi pisać o niektórych wydarzeniach, bo przecież kiedy jest się przed 40 to wypadałoby w końcu ogarnąć życiową kuwetę w stu procentach i wieść spokojne, normalne w miarę życie. Jednak niestety w moim przypadku przyjdzie mi na to jeszcze trochę poczekać. Mam nadzieje, że jednak niezbyt długo oraz że stan błogiej, tak zwanej stabilizacji życiowej, zastanie mnie jednak przed tą czterdziestką, na dźwięk której robi się jakoś mało przyjemnie.

Może zacznijmy od początku. To nie grudzień jeszcze, choć w jukejowie w sklepach Christmas już pełną parą wdziera się do rzeczywistości. Ja zrobię właśnie podsumowanie mojego najbardziej pokręconego roku ever w październiku. Dlaczego nie! Roku, w którym 2 razy przyszło zmieniać mi robotę, w którym walczyłam bezskutecznie z nadwagą tak, że pewnego poranka rozpierdoliłam wagę ze złości. Kiedy zostałam dyrektorem i założycielem fundacji, by zostawić to później w cholerę. Byłam w związku z tym 2 razy w lokalnej gazecie i 3 razy w radio. Rok, kiedy ja – zagorzała przeciwniczka palenia – zaczęłam popalać fajki. Rok, kiedy jedyna sensowna randka skończyła się szyciem brwi na ostrym dyżurze. Kurde, o wiele bardziej wolałabym napisać, że przez całe te 10 miesięcy srałam tęczą niczym jednorożec z baśni. Że byłam przykładną panią domu, która co niedziele piecze sernik. Kto wie, może w równoległej rzeczywistości tak właśnie się dzieje.

Rok temu dokładnie dostałam robotę marzeń. Czułam się jak bohaterka komedii romantycznej conajmniej. Lubiłam tę pracę. Ale niestety okazało się, że nie wszyscy lubili tam mnie. Pewnej grupie osób, niestety z bólem serca muszę stwierdzić, że byli to nasi szanowni Rodacy, zaczął silnie doskwierać ból tylnej części ciała, odpowiedzialnej za wydalanie. Dlaczego tak? Nie wiem. No więc grupa postawiła sobie za cel aby za wszelką cenę, bez względu na środki, pozbawić mnie tej roboty. Nowa larwa? Polka? Bezczelna śmiała dostać robotę, która należała się naszej cioci czy kuzynce? Mamy cel-zniszczyć, upokorzyć tak, aby najlepiej sama stąd odeszła. Na początek warto „uprzyjemnić” jej na maxa komfort pracy. Traktować jak ostatniego śmiecia, tak aby nie mogła spać po nocach i aby już w niedzielne południe, na samą myśl o poniedziałkowym poranku, dostawała nerwowej sraczki i palpitacji serca. Jak to nie skutkuje i larwa dalej zawzięcie i z wymuszonym uśmiechem, co rano przyłazi bezczelna do roboty, wymyślmy bardziej wyrafinowany sposób na pozbycie się jej. Do dziś zbieram szczęki z podłogi i ciężko mi uwierzyć, że ludzie mogą mieć takie chore pomysły. Jak zadać cios ostateczny? Nic prostszego – wystarczy jak dzieciak z podstawówki napisać debilną skargę do szefa, jakoby to larwa stosowała ich własne podłe metody względem nich samych.A że w Jukejowie takie pisemne skargi traktowane są wręcz z groteskową powagą, nastąpiło pierdolnięcie na całej linii. Larwę zawiesili w obowiązkach bez sprawdzania, czy cokolwiek pokrywa się z prawdą. To nic, że ona była jedna, a ich pięć. Niech larwa wyje z rozpaczy, a my będziemy sobie pić smaczną kawusie. Jeszcze na koniec, kiedy przyjedzie na spotkanie z szefową pierdolnąć wypowiedzenie, bo psychicznie nie da rady wrócić do tego szamba, pokażmy jakie to jesteśmy cudowne i niech nasze sumienie madkowe każe jej kupić kwiaty w ramach przeprosin. Przyznajmy się jak w operze mydlanej za dwa zeta, że troszeczkę źle ją potraktowaliśmy jednak. No może nam się coś pojebało. No ale cóż…życie. Żałosne, co? Chyba wolę to pozostawić bez komentarza, z obawy iż w mózgu moim zacznie procesować się rozkmina, która nie pozwoli mi spokojnie spać. Na szczęście szybko uporałam się ze znalezieniem innej pracy. Na krem przeciwzmarszczkowy, rachunki i waciki wystarczy.

Ja chyba należę do grupy ludzi z pokładami zbyt dużej empatii. Do tak zwanych zbawców świata. Muszę się mocno spinać, aby stan ten kontrolować. Czasem nie wychodzi. Tak było i tym razem. Kiedy wybuchła wojna, w kraju na „U”, obudził się we mnie jakiś nieposkromiony zew chęci niesienia pomocy. Wyłączyłam myślenie i włączyłam działanie. Wpadłam w wir i amok wręcz. Czułam, że jestem potrzebna i że mogę przenosić góry. Zorganizowałam zbiórkę darów. Przez kilkanaście dni mój dom wyglądał jak magazyn PCK. Poznałam wielu super ludzi.Ja, moja wada wymowy spowodowana krzywym zgryzem i mój równie krzywy angielski byliśmy wspólnie w radio. W trójkę daliśmy radę. Nie wiem jak to się odwaliło, ale w ciągu kilku tygodni ze zbierania przeze mnie pieluch i zupek w proszku, utworzyła się ogromna fundacja. Ludzie zaczęli mnie zaczepiać w sklepie i na ulicy. Zaczęły się odprawiać prawdziwe cuda. Czułam, że żyję. Euforyczna ekstaza skończyła się jednak, jak wysłaliśmy ciężarówką 10 palet bardzo wartościowych darów dla kraju na „U” do Polski i nasz transport został bardzo brutalnie, że tak powiem nieładnie, ojebany, rozjumany, okradziony. I to niestety przez bardzo zacną, z pozoru, obywatelkę kraju na „U”. Chyba nigdy mój system nerwowy nie został wystawiony na taką morderczą próbę i maraton wkurwienia. Historia jest to długa i pokręcona. Pełna zwrotów akcji i niespodziewanych wydarzeń. Końcem końców, z pomocą chyba sił niebieskich, ukradzione rzeczy się odnalazły po kilku tygodniach. Ja natomiast otrzeźwiałam. Dostałam plaskacza prosto w ryj. Obudziłam się jak z jakiegoś letargu i zaczęłam widzieć w całej tej wojennej sytuacji inne kolory. A nie tylko czarny i biały. Było wtedy trochę za późno, żeby to wszystko zatrzymać, powstała Fundacja , a ja niczym Rydzyk ( ale jego biedna wersja) stałam na jej czele. Niedługo potem odkryłam, co robi z ludźmi chęć zdobycia władzy. Pisząc to nachodzi mnie jedna tylko refleksja „chore kurwa”. Ludzie zaczęli tracić rozum i odwalać dziwne szopki. Nagle moje pomysły, za które wcześniej mnie uwielbiali, stały się w ich mniemaniu chujowe i należało całkowicie wszystko zmienić. Mój, nadszarpnięty poprzednimi wydarzeniami, system nerwowy nie wytrzymał napięcia i z lekkim kłuciem w sercu i odrobiną w sumie żalu, ale dla własnego zdrowia, zostawiłam ten cyrk. Nie nadaję się jednak na zbawcę świata.

Zapytacie co tam słychać na randkowym rynku w moim wydaniu? Wieje lekko nudą ostatnio, ale nie byłabym sobą gdyby nie zdarzyła się jakaś akcja. Były zatem dwa epizody. Pierwszy zakończył się szybko, kiedy na pierwszej randce Pan okazał się o kilka centymetrów niższy niż ja i szedł biedak w zaparte, że to wcale nie prawda, bo jest wyższy. No kurwa, nie…Wzrok akurat działa mi bez zarzutów. Gwóźdź do trumny owy osobnik przybił, kiedy po wspomnianym pierwszym spotkaniu, chciał pożyczyć ode mnie tysiąc funtów. Niestety oznajmiłam Panu, że najprawdopodobniej chyba pomyliły mu się adresy. No i to był koniec jakże krótkiej znajomości. Macie czasem takie wewnętrze przeczucie, które mówi Wam, aby czegoś nie robić? Tak jakby próbuje ostrzec przed nadchodzącą katastrofą? No właśnie ja tak miałam, kiedy nieświadoma jechałam na randkę z proszącym od kilku miesięcy o spotkanie, potencjalnym nazwijmy go – absztyfikantem. No więc koleś zaprosił mnie na Karaibskie Party do jednego z pubów w naszym mieście. Tę randkę zapamiętam niestety do końca życia. Założyłam swoje nowe czarne szpilki, w których nie czułam się zbyt stabilnie, ale co tam! Raz się żyje przecież i postanowiłam zaryzykować. Chwiejnym krokiem, upewniwszy się, że sąsiedzi nie patrzą przez okno i nie mają polewki z mojego chodu kaczki, doszłam do auta. Zrezygnowałam też z picia jakiegokolwiek alkoholu, w obawie, że mogę połamać sobie którąś z kończyn, będąc lekko rozmiękczona po wypiciu drinków. Zresztą ja bardzo mało piję, ku zdziwieniu moich angielskich znajomych, w oczach których Polacy jedzą rano Nesquiki zalewane wódką zamiast mlekiem. Zabawa była zacna, dawno nie wychodziłam nigdzie, więc dałam się ponieść flow i pląsom na parkiecie w moich nieszczęsnych szpilkach. Było fajnie do czasu, kiedy na parkiecie pojawił się na maxa pijany kolega mojego potencjalnego kandydata. Typ ten wykonywał jakieś dziwne figury taneczne rodem z „Gwiazdy tańczą na lodzie” i podczas jednego wymyślnego piruetu, niefortunnie popchnął mnie tak, że moje szpilki nie udźwignęły tej próby, przez co upadłam spektakularnie niczym Związek Radziecki lub inny Mur Berliński i przywaliłam głową w kafelki podłogowe. Kiedy się ocknęłam, nad głową wirowały mi gwiazdki, jak w kreskówce z Tomem i Jerrym. Na twarzy poczułam piekący i nieznośny ból, a zaraz potem ciepłą stróżkę krwi cieknącą po policzku. „To się kurwa nie dzieje!!!!” pomyślałam szybko. Zresztą chyba wtedy mało myślałam, bo co mogło przewalać się przez mój mózg, kiedy wymiotowałam na oczach kilkunastu obcych ludzi, którzy w panice próbowali pomóc. Biegali z wiadrami, trzymali mi włosy, wycierali krew. Miałam nadzieje, że to tylko jakiś pojebany sen i że zaraz obudzę się w moim ciepłym łóżeczku, mając na sobie ulubioną piżamę z Harrym Potterem, którą dostałam pod choinkę. Tak jednak nie chciało się wydarzyć i zamiast tego, siedziałam zakrwawiona jak jakaś ostatnia patolica i patusiara, w miejskim pubie. Prawdziwą i niezapomnianą chwilę grozy przeżyłam, kiedy patrząc w lustro odkryłam skale tej żenady. Miałam całkowicie zmasakrowany łuk brwiowy. Widok był potworny, a w mojej głowie dudniła tylko jedna myśl : „Będzie kurwa blizna”. Randka miała swój finał na pogotowiu, a ja nigdy nie zapomnę zalewającej mnie, wielkiej jak jakieś Tsunami, fali wstydu i wściekłości, kiedy z 10 razy do różnych lekarzów i pielęgniarek, musiałam opowiedzieć tą pożal się Boże, historyjkę. „Imprez Ci się kurwa zachciało? Trzeba było siedzieć na chacie i włączyć Netflixa”, „Na chuj była Ci ta impreza?!”, „Za stara jesteś na takie akcje”, „Co kurwa ludzie powiedzą??!!” – Piała z dziką rozkoszą moja osobista wewnętrzna Grażyna, która zawsze stoi na straży mej moralności i dobrego prowadzenia się. Jest też odwiecznym głosem krytyki każdego mojego kroku.

Pochwalę się pewnym odkryciem. Grażyna ma kumpla, jest to mały skurwysynek, którego należy z wszelką stanowczością tępić. Zniszczyć i wykopać. Jest to STRACH. Przed tym, że na coś nie zasługujemy, że jesteśmy nie do końca dobrzy, aby coś osiągnąć. Strach przed tym, że plan jebnie albo, że nie udźwigniemy presji. Gdyby nie ten mały chuj, to większość akcji opisanych powyżej, nie wydarzyłaby się zapewne. Gdybym bardziej słuchała siebie niż głosu mojej wewnętrznej i wiecznie krytykującej mnie Grażyny, deprecha nigdy nie przykułaby mnie na długie dni do kanapy aby nie mieć sił na nic poza bezmyślnym skorollowaniem fejsbuka. Ten świat niestety działa tak, że przyciągamy to kim czujemy się, że jesteśmy, a nie to czego usilnie pragniemy.Boisz się, że w nowej robocie Cię nie polubią? Ależ nie ma problemu, zamówienie złożone. Szybko znajdzie się ktoś, kto obawy te urzeczywistni. Boisz się, że nie poznasz żadnego normalnego faceta – jak najbardziej, życie postawi Ci na drodze samych złamasów. Całe życie uważasz, że jesteś gruba i gorsza od innych lasek? Tak popierdoli się Twój metabolizm, że utyjesz nawet od patrzenia na batoniki.

Zatem, jebać strach!!! Trzeba odwrócić wszystko kota ogonem jak moje koleżanki w pracy i przestać się bać. Życzę wszystkim aby mieli odwagę nakazać zamknąć ryj ich wewnętrznej Grażynie. Suka kłamie.

7 Responses

  1. Magda!! Miłość miłością! My potrzebujemy Cię nasza Grażynko. Napisz coś. Chociaż się odezwij ze jest okej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *