Jak tam w nowym roku? Tęskniliście trochę za moimi lekko depresyjnymi wypocinami? Ja bardzo. Za ich pisaniem. Mimo tego, że leżę z gorączką pod kocem i głowa boli mnie tak, jakby ktoś napierdalał w nią młotkiem, popijając trzecią tego dnia kawę z mlekiem, od której mam wzdęcia, postanowiłam się zebrać i napisać kilka zdań. Początek nowego roku to taka fajna okazja, żeby podsumować trochę spraw, zatrzymać się i pomyśleć. Prawda?
Od zawsze lubiłam sylwestrową noc. Pamiętam, kiedy jako pryszczata, nastoletnia koza, podczas sylwestra z Polsatem, tudzież z dwójką, żarliwie obiecywałam sobie, że teraz to już nie ma bata, od nowego roku będę najlepszą i najbardziej zajebistą wersją siebie. Koniec ze słodyczami, opierdzielaniem się w szkole i kanapowym lenistwem. Zacznę biegać, być kujonem i chudą szczotą, jaką nigdy przez moje uzależnienie od cukru się nie stałam.
Co obiecuje sobie prawie trzydziestosiedmioletnia ja przed wybuchem petard o północy? Miejsce pryszczy zastąpiły już dawno cholerne zmarszczki, a tych dziadów nie da się wycisnąć niestety. Dalej chcę być zajebistą wersją siebie, ale już tak nie bardzo wierzę w tę przemianę chyba. Stop! Coś za depresyjnie się robi. No ale dobra, to moje przemyślenia przecież i nie da się każdego zadowolić. Czego życzę sobie podczas kolejnych sylwestrów, a zwłaszcza podczas tego ostatniego? Może żeby przestać pierdolić dane od losu szanse, nie marnować czasu i talentów trenując płaskodupie na kanapie, przeglądając fejsbuka. Co jeszcze? O to, to! Nie być tym zmęczonym kapciem, co płaci za karnet na siłownię grube hajsy, a potem chodzi tam raz na miesiąc, stając się mistrzynią w wymyślaniu coraz to nowych wymówek, typu, dziś nie bo pada deszcz, dziś nie bo przecież taka zmęczona jestem, a potem nie bo układ gwiazd dziś chujowy. Życzę sobie, abym umiała w końcu do jasnej cholery uczyć się na błędach. Swoich. Na cudzych nie potrzebuję, bo mam swoją własną mega kolekcję. Między innymi, jak nie pierdolić szans na fajny związek, który pojawia się na horyzoncie, pojawianiem się demonów przeszłości, czyli lękiem przed byciem kopnięta w dupę. Jak nie kopać kogoś fajnego w dupę, kiedy w bani pojawia się paraliżujący strach przed zostaniem w tą właśnie dupę kopnięta. Jak swoimi patusiarskimi zachowaniami wynikającymi z tegoż lęku nie odstraszać fajnych i spoko zapowiadających się kolesi? Jak w końcu kurde zaakceptować i pokochać siebie? Podobno wtedy żyćko płynie lepiej. Jak? I tu was zaskoczę. No kurwa nie wiem. Ostatnio jedna mądra pani wróżka wtajemniczyła mnie i powiedziała, że właśnie jak przestanę się bać i besztać za wszystko, to będzie zajebiście. A ja przecież myślałam, że kocham tę rudą piegowatą zołzę, co gapi się na mnie z lustra co dzień. Wkurza mnie często swoją lekkomyślnością i brakiem konsekwencji, ale lubię ją. Ale wszelkie znaki na niebie i ziemi pokazują, że jednak kurde chyba nie do końca jest „halo” na tym polu, skoro wciąż nie potrafię ogarnąć życiowych rzec można priorytetów, takich jak choćby związek. Normalny taki. Szczęśliwy i pełen miłości. Bez spin i dramatów rodem z „Trudnych Spraw”. Umiem wiele rzeczy przecież. Znam trzy języki na przykład, jakby się uprzeć to nawet cztery. Ale podstawowych życiowych zagadnień, jak właśnie stworzenie związku, za nic w świecie nie potrafię ogarnąć. Jestem odporna na wiedzę wszelaką. Nie pomagają godziny słuchania mądrych psychologów na YouTube, egzamin praktyczny oblewam po całości. Chciałoby się powiedzieć – taka mądra, a taka głupia.
Cóż mogę rzec? Rok mój nowy zaczął się jakby chujowo. Było miło i się spierdoliło. Miałam już właśnie pisać ckliwy post o tym, jak to rzygam tęczą i jestem w końcu szczęśliwa, ale nie tym razem. Wzięło i się znów spierdoliło. Nie samo. Przy mojej dużej pomocy niestety. Tak właśnie zdałam sobie sprawę dzisiaj, wyjąc niczym bóbr do poduszki, że nic nie idzie na zmarnowanie. Chyba wiem w czym rzecz. W końcu. Wiedzieć, a zastosować, hmm daleka droga. Ale ważne, że pierwszy krok podjęty. Muszę zrobić małe przemeblowanie w mózgu moim. Ogarnąć te cholerne demony, które każą mi pierdolić każdą dobrze zapowiadającą się sytuację. Jak? Nie wiem jeszcze, ale będę próbować. Może stawiając siebie na pierwszym miejscu w końcu i nie nadskakując wszystkim jak pojeb.
Czego życzę Wam? Uczcie się na moich błędach, kochani. Bądźcie szczęśliwi, miejcie wokół wspaniałych przyjaciół i rodzinę. Nie bądźcie kapciami sprzed telewizora i kochajcie siebie. Amen